Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Duzy baner w nagłówku
wtorek, 6 maja 2025 21:50

Stan wojenny oczami podchorążego rezerwy. II

Wszystkie opisane wydarzenia i sytuacje są prawdziwe. Zapamiętałem je bardzo dokładnie i to zarówno dialogi, jak i prawie „filmowe” obrazy miejsc i osób. Imiona i nazwiska osób zostały zmienione, ale te prawdziwe pamiętam do dzisiaj… Jacek Pruchnicki. Cz.2
  • Źródło: Archiwum IPN
Stan wojenny oczami podchorążego rezerwy. II
Archiwum IPN

Źródło: Archiwum IPN

W nocy przyszedł do pokoju jeden z podchorążych z wiadomością, że kilka minut temu widział na terenie zakładu OFAMA, znajdującego się vis à vis naszej jednostki, duży oddział milicji. Mieli jakąś akcję, ale nie wie dokładnie, co się tam działo… 
- Co jest grane? – pomyślałem.
 Idę spać. Jutro rano pierwszym pociągiem pojadę na kilka godzin do domu…


Obudził mnie ryk syren alarmowych. Szybko się ubieram i wychodzę na korytarz. Czerwony alarm, najwyższy stopień.

Zwariowali? – pomyślałem. - Kolejny ćwiczebny alarm. I to o czwartej trzydzieści rano? Tym razem najwyższego stopnia. Tego jeszcze nie było!

Szybko przypominam sobie zapisy instrukcji alarmowej. Pod budynek kompanii jeden z moich kierowców musi podstawić ciężarówkę. Musimy zwinąć i zapakować plecaki, koce, łóżka, materace, z magazynów pobrać karabiny i skrzynki z ostrą amunicją…


Idę do pokoi moich żołnierzy. Mają się ze mną „jak u mamy”, ale wiedzą dobrze, że w niektórych sytuacjach wymagam od nich pełnego zaangażowania.

Wszyscy są już „na nogach”, plecaki spakowane, trwa zwijanie materacy.

- Wszystko w porządku, panie podchorąży - zameldował kapral Jurek. - Staszek już poszedł do garażu i za chwilę podjedzie ciężarówką.

Idę do sztabu pobrać z sejfu mój przydziałowy pistolet. Przed sejfem tłoczą się oficerowie.

W sztabie jest już dowódca pułku. Pada informacja, że za chwilę będzie odprawa dowódców pododdziałów. Jaruzelski ogłosił podobno „stan wyjątkowy” i pułk wyjedzie zaraz gdzieś na Śląsk. Przypinam do pasa moją „tetetkę”. W kaburze dwa magazynki z nabojami. Obok stoi porucznik w wieku około 40 lat. Zwykle rubaszny, trochę ważniak, lekko zadzierający nosa. Teraz jest nieco blady i wyjątkowo koleżeński.

- Wy to macie dobrze. Wyjeżdżacie wszyscy razem, cały pułk. Ja wyjeżdżam „komisarzować” tylko z kierowcą przydzielonego gazika.

Widać, że trochę się boi. Nie ma pewności, jak zostanie teraz przyjęty przez mieszkańców miejscowości, w której kilka tygodni temu przez cały miesiąc był już komisarzem, czyli osobą do załatwiania wszystkich problemów mieszkańców przydzielonego powiatu. Każdy komisarz był w swoim powiecie ważniejszy nawet niż miejscowy sekretarz partii. Pocieszam go trochę, że jeśli coś dobrego tam zdziałał i został dobrze zapamiętany, to chyba nie ma

się czego obawiać. Dla mnie jest teraz jasne, że komisarze zostali wysłani wcześniej po to, aby niejako przez „dobre uczynki” zdobyć zaufanie mieszkańców, poznać ludzi i teren.  Teraz ich misją będzie uspokajanie nastrojów i kontynuowanie tych „dobrych uczynków”.

 

W tym momencie przypominam sobie, że powinienem wydać swoim kierowcom dowody rejestracyjne pojazdów. Dowódcy plutonu, Jurka Ostrowskiego, też podchorążego rezerwy, nie ma jeszcze w jednostce. Chłopak pochodzi z Opola i podobnie jak zawodowa kadra nocuje na co dzień w swoim prywatnym mieszkaniu. Jurek przez przypadek zabrał klucze do naszej plutonowej kancelarii…

Jedno zdecydowane kopnięcie „z podeszwy” w drzwi kancelarii i zamek puszcza z trzaskiem. Jeszcze tylko wyłamanie zamka szuflady biurka i komplet dokumentów mam w ręku.


Idę na plac manewrowy. Ciężarówki, transportery opancerzone i czołgi ustawiają się już w ustalonym szyku. Jednak część pojazdów ma kłopoty. Albo silnik nie odpala, albo silnik prycha lub też z rur wydechowych wylatuje gęsty dym. 

 

Pojazdy mojego plutonu problemów nie miały.

Dobra robota! – pomyślałem. Bo kiedy zaczynałem swój staż w jednostce okazało się, że kilka pojazdów „stoi na kołkach”. Jeden pojazd opancerzony miał przerdzewiały tłumik i dziurę wielkości kabaczka, a na dodatek jakieś kłopoty ze sprzęgłem, samochód-cysterna miał zatarty silnik, a ciężarówka transportowa - zepsuty rozrusznik. Pomyślałem wtedy, że choćby z nudów trzeba coś z tym zrobić. A poza tym to sensowna praca żołnierzy przy remontach pojazdów i zdobyte tą drogą doświadczenie może im się kiedyś przydać. O wiele bardziej niż powtarzanie tematów szkoleń, których już mają „po dziurki w nosie”. Porozmawiałem z dowódcą kompanii remontowej, ściągnąłem do jednostki części zamienne, żołnierze z warsztatu pomogli przy remoncie silnika. Samochody odzyskały pełną sprawność.


Zauważyłem, że jedną z naszych ciężarówek kierował inny szeregowiec plutonu niż ten, który miał na nią przydział.

- Co jest? – zapytałem.

- Mamy problem - odpowiada kierowca, „weteran” z „fali”, jeden z tych , który z racji rozkazu o przedłużeniu służby „dupi” w wojsku ponad dwa lata. – „Kot” Gacek „pitnął” w nocy do domu na „lewiznę”.

-A gdzie on mieszka? - zapytałem lekko zdenerwowany.

- Kilka kilometrów stąd. Pewnie poszedł pieszo.

Cholera jasna! – pomyślałem. Największa oferma w plutonie i taki numer wyciął! Zapaliłem papierosa i odszedłem na bok. Po chwili zjawił się major

Guzek, szef zaopatrzenia chemicznego pułku, mój zwierzchnik.

- I jak pluton? - zapytał głosem wyjątkowo dziś zdecydowanym.

- Wszystko jak w zegarku - odpowiedziałem gładko kłamiąc - zgodnie z instrukcjami.

- To dobrze. Idę do sztabu.

Na szczęście poszedł. Spojrzałem na zegarek. Było około szóstej rano. „Kot” Gacek powinien już chyba wracać z „lewizny”? Tylko jak zobaczy taki ruch w jednostce, to pewnie spanikuje i nie przeskoczy przez płot… Słowa Jaruzelskiego „…podlega karze od dwóch lat do kary śmierci …”, które kilka minut temu usłyszałem w radiu, tkwiły mi jeszcze w uszach. Cholerny „kot”!

A swoją droga, to już wcześniej przebąkiwano, zarówno w wojsku jak i w „życiu za płotem koszar”, o możliwości ogłoszenia „stanu wyjątkowego”. Zaś teraz ogłoszono „stan wojenny”. Te dwa słowa, przez skojarzenie z wojną, brzmią mocniej i groźniej niż „stan wyjątkowy”.

Kilka kroków ode mnie stała grupka moich żołnierzy. Rozmawiali o czymś cicho.

- Jak mi któryś „trep” karze strzelać do ludzi, to najpierw jego „rozwalę”! – usłyszałem podniesiony głos szeregowego Bala. 

cdn.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze